Dzień 139-167
W życiu nie bałam się tak przy lądowaniu i jednocześnie nie byłam tak zachwycona tym, co widać za oknem jak przy lądowaniu w Quito. Wiał bardzo mocny wiatr, więc trzęsło nami niemiłosiernie, a

Quito witacz.

Quito – uliczni grajkowie

Quito – z Kariną w parku Bicenentario (niedawne lotnisko)

W drodze do parku Cotopaxi

W parku Cotopaxi – biwak i ognisko

Park Cotopaxi – wyjazd

Przydrożny grill – niezły przysmak Cuy

Vuelta de Quilotoa – nad jeziorem Quilotoa

Vuelta de Quilotoa – miejscowa dama i jej lama

Vuelta de Quliotoa – zjazd w doline cd.

Vuelta de Quilotoa – kolejna przełęcz zdobyta

Vuelta de Quilotoa – Sigchos – zjazd do doliny
Ale jak każdy koszmar się kończy (na ogół przepoceniem totalnym), tak i ten po siedmiu godzinach walki

Jarmark w Saquisili – lama
. Następnego dnia w ramach odpoczynku wybraliśmy się na cotygodniowy jarmark do Sasquli. Tam odebraliśmy paradę trzody

Jarmark w Saquisili – owoce

Wulkan Tugurahua

Na zboczu Tugurahua – bujając w obłokach
Ale to już historia na inną opowieść….
przebytych kilometrów rowerem:
471 /4328 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)
złapanych kapci:
0/9 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)