Kostaryka i Panama 05.07- 20.07

Kostaryka i Panama
Dzień 126-139
Granicę Nikaragua – Kostaryka przekroczyliśmy w Penas Blancas. Tam stwierdziliśmy, że najłatwiejszym sposobem na szmuglowanie kokainy (w jakże niepopularnym kierunku na południe) jest przewiezienie jej w sakwach rowerowych, bo o ile bagaż innych turystów został dokładnie prześwietlony, o tyle nam kazano postawić rowery na chwilę przed punktem kontrolnym. Z Panas dojechaliśmy do La Cruz, skąd rozpościerał się wspaniały widok na położone poniżej plaże Pacyfiku. Tu przenocowaliśmy u przemiłych strażaków (po cenach do których przyzwyczaiła nas Nikaragua przeżyliśmy szok finansowy, – 30 USD za nocleg znacznie przekraczało limity naszego podróżnego budżetu!).

U bomberos w La Cruz - najlepszy camping w mieście

U bomberos w La Cruz – najlepszy camping w mieście

W remizie natomiast było bezpiecznie, miło, z ciepłym prysznicem i za darmo;). Następnego dnia udaliśmy się do Liberii, gdzie na głównym placu miejskim, razem z lokalnymi kibicami oglądaliśmy mecz Nikaragua-Holandia o półfinał mistrzostw świata w piłce nożnej. Przegrana nie na długo zepsuła humory wielbicielom sportu i do późnych godzin nocnych trwała mocno zakrapiana przeróżnymi alkoholami fiesta, upamiętniająca historyczny moment – udział drużyny Kostaryki w 1/4 finału MŚ. Z Liberii udaliśmy się do Canas, skąd po noclegu w remizie strażackiej ruszyliśmy w kierunku Puntarenas – wąskiego półwyspu wcinającego się w wody zatoki Nicoya – gdzie czekał na nas Alexander i gościnne progi jego domu.
Kostaryka, Puntarenas

Kostaryka, Puntarenas

Tam zostawiliśmy rowery i już autobusem udaliśmy się do Monte Verde – parku położonego na terenie lasu mglistego. W tym raju fauny i flory mieliśmy szczęście zobaczyć dorosłego Quetzala uczącego swoje młode zdobywania pokarmu. (Quetzal to przepiękny, duży ptak z długim, kolorowym ogonem. Jego piękno sprawiło, że stał się symbolem Gwatemali – na jej terenie również występuje – i nazwą gwatemalskiej waluty). W Monte Verde byliśmy także świadkiem niesamowitego spektaklu – widzieliśmy tukana karmiącego swoje młode wystawiające swoje dzioby z dziupli. Spotkaliśmy tu również modliszkę, patyczaki i dziesiątki różnych gatunków ptaków oraz coati – średniej wielkości gryzonia.
Porcupine tree, Monte Verde, Kostaryka

Porcupine tree, Monte Verde, Kostaryka

Tak się zapatrzyliśmy na piękno przyrody, że nie zwróciliśmy zbytnio uwagi na, że ostatni autobus powrotny dawno już odszedł i zmuszeni byliśmy przenocować w hostelu w pobliskiej miejscowości. Następnego dnia wróciliśmy na półwysep, aby przygotować się do następnego etapu podróży. Naszym kolejnym celem była Santa Ana – miejscowości leżąca w strefie metropolii San Jose (stolicy Kostaryki), w której czekał na nas Ronaldo. Tę trasę pokonaliśmy w ciągu dwóch dni,- raz przeklinając, raz dziękując Ronaldowi, który nam ją doradził. Droga, choć bardzo ciężka, była bowiem przepiękna, pagórkowata (w porywach górzysta) i bardzo spokojna – z rzadka tylko mijało nas jakieś auto, za to często mijali nas inni rowerzyści. W pewnym momencie jednak zawracali, – jeden z nich po swojej nawrotce podarował nam dwie butelki zimnego gatorade (tu przy okazji dodam że generalnie mieszkańcy Kostaryki wydali nam się najsympatyczniejsi), gdy usłyszał, że jesteśmy z Polski wspomniał Grzegorza Lato, zaoferował nocleg w drodze powrotnej 🙂 i życząc nam powodzenia ruszył przed siebie. Po kilku zakrętach odkryliśmy tajemnicę powrotu rowerzystów – przed nami ukazał się bardzo stromy zjazd do koryta rzeki. Następnie trzeba było za ten zjazd zapłacić i pokonać podjazd, którego nachylenie dochodziło do dziesięciu procent!
Podjazd do Atenas, Kostaryka - kryzys Kuby

Podjazd do Atenas, Kostaryka – kryzys Kuby

Po pierwszej rzece pojawiła się następna. Myśleliśmy, że gorzej nie będzie… a jednak. Sześć z ostatnich jedenastu kilometrów to podjazd o średnim nachyleniu dziewięć procent. Pokonaliśmy go w tempie trzy kilometry na godzinę niejednokrotnie, w najbardziej stromych miejscach, pchając rowery przed siebie. Na samą górę wjechaliśmy po pokonaniu niejednego kryzysu, nie mniej bardzo dumni z siebie. Ze szczytu, w okolicy miejscowości Desmonte podziwialiśmy widok, który był wynagrodzeniem za nasze trudy – plantacje kawy zieleniły się na pierwszym planie, a hen, hen daleko w dole swoimi niebieskimi wodami żegnał nas Pacyfik. Jeszcze tylko pięć kilometrów zjazdu – co za frajda! – i dotarliśmy do Atenas, gdzie przenocowaliśmy, dzięki pozytywnie zaskakującemu
Wyścig z cieniem gdzieś w Kostaryce

Wyścig z cieniem gdzieś w Kostaryce

zaangażowaniu jednego z policjantów, w budynku należącym do towarzystwa wzajemnej adroracji Lions Club oddział w Atenas. Następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku Santa Ana, po drodze czekając przez trzy godziny na koniec ulewy, która dopadła nas niespodziewanie. Do przedmieść dotarliśmy około piątej po południu i tam, na trasie, znalazł nas Ronaldo, który zaniepokojony udał się samochodem na poszukiwania zagubionych – według niego – rowerzystów. U Ronalda spędziliśmy trzy dni (oddał nam swoje super wygodne łóżko, co po noclegach na matach kusiło nas do pozostania jeszcze dłużej). W czasie pobytu zwiedziliśmy razem z naszym gospodarzem San Jose (nie wywarło na nas większego wrażenia), pobliskie góry, wulkan Poas i rezerwat siedmiu wodospadów, w którym prócz przyrody nieożywionej oglądaliśmy ciekawe okazy fauny i flory lasów deszczowych Kostaryki. W poniedziałek rano Ronaldo podwiózł nas, nasze rowery i sakwy na dworzec autobusowy skąd po spakowaniu całego dobytku udaliśmy się do Panamy, pokonując osiemset pięćdziesiąt kilometrów w dwanaście godzin. (Musieliśmy przyspieszyć naszą podróż, gdyż lipiec, sierpień i wrzesień to najlepsze miesiące na zwiedzanie gór Ekwadoru, Peru i Boliwii na czym nam
Panama nocą

Panama nocą

bardzo zależy). Do Panamy dotarliśmy o czwartej nad ranem. Złożenie rowerów zajęło nam godzinę, co wystarczyło, by wzeszło słońce i oświetliło naszą drogę do hostelu w postkolonialnej części miasta – Casco Viejo. Wstawiliśmy rowery do schowka, wykąpaliśmy się i ruszyliśmy eksplorować okolicę. Pierwsze wrażenie, jakie wywarła na nas Panama rzuciło nas na kolana, – przepiękne Casco Viejo w którym świeżo wyremontowane hotele sąsiadowały z pięknymi, lecz nadgryzionymi zębem czasu i zamieszkałymi przez panamczyków kamienicami, w oknach których suszyło się pranie
Panama - dzwonek do państwa Flinstonów

Panama – dzwonek do państwa Flinstonów

lub paradowały koguty tworzyły niesamowity klimat, Do tego przepiękne kościoły i przyległe do nich parki dodawały temu miejscu jeszcze więcej uroku. Ale na tym nie koniec! Po kilkunastominutowym spacerze naszym oczom ukazał się widok nowej części Panamy, – rząd wieżowców „spoglądał” poprzez zatokę na stare miasto. Sił starczyło nam już tylko na to, by usiąść na ławeczce i podziwiając panoramę miasta doczekać do czternastej, aby móc zameldować się w pokoju hostelowym i odpocząć po nieprzespanej nocy w autobusie. Następnego dnia ruszyliśmy na obowiązkowy punkt każdej wycieczki w Panamie, czyli na śluzy na kanale panamskim. Mieliśmy okazję zobaczyć tam stuletnie wrota w akcji, gdy przez śluzy przepływał olbrzymi kontenerowiec z Hiszpanii. Nieopodal głównego kanału, którym przepływają statki, na kanale ulgi mieliśmy okazje obserwować krokodyla próbującego upolować (bezskutecznie) żółwia wodnego! Następnie odwiedziliśmy centrum nowoczesnego miasta i spacerkiem, bulwarem nadmorskim łączącym stare z nowym, wróciliśmy do hostelu. Po drodze podziwialiśmy pokaz fajerwerków z okazji dnia patronki
Kanał panamski - widzisz różnicę?

Kanał panamski – widzisz różnicę?

rybaków oraz wielką fiestę na wodzie i lądzie w okolicy rynku rybnego. Wieczorem wróciliśmy na tę trasę już rowerami. Po upalnym dniu ciepła noc z lekką morską bryzą w przepięknych okolicznościach przyrody i architektury to jest to, co lubimy bardzo! W drodze powrotnej odkryliśmy, że na nowiutkiej estakadzie okalającej półwysep Casco Viejo poprowadzono ścieżkę rowerową i deptak! Już wiedzieliśmy, co będziemy robić dnia następnego! Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, – po późnej pobudce ruszyliśmy ścieżką rowerową, którą dojechaliśmy do stadionu miejskiego, skąd nieco nielegalnie ruszyliśmy na most „Las Americas” wznoszący się nad kanałem panamskim. Nasza droga powrotna wiodła już przez nieturystyczne dzielnice, które ostudziły nasz zachwyt Panamą. Tu nie było nowoczesności, elegancji i piękna, tylko obskurne, zniszczone blokowiska. I choć mieszkańcy nasz pozdrawiali, pokrzykując i uśmiechając się szczerze, patrole policji rozlokowane na każdym rogu wzbudzały w nas pewien niepokój. Kolejny dzień był już czysto gospodarczy: spędziliśmy go na poszukiwaniu kartonów
Panama - pakujemy rowery

Panama – pakujemy rowery

, czyszczeniu, rozkręcaniu i pakowaniu rowerów oraz pożegnalnych spacerach uliczkami Casco Viejo. Następnego dnia o 5 rano ruszyliśmy taksówką do odległego o 30 km lotniska. Mimo że lot mieliśmy o 9:30 tak wczesny przyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę bowiem najpierw musieliśmy odstać półtorej godziny w kolejce, a następnie godziną spędziliśmy próbując odprawić nasze rowery. Nie bez problemów i awantur w końcu nam się to udało i poszybowaliśmy w górę w stronę południowoamerykańskiej części naszej podróży…

Tu znajdziesz krótkie podsumowanie naszej wyprawy w Ameryce Środkowej.

przebytych kilometrów rowerem:
339 /3857 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)
złapanych kapci:
1/9 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)