San Cristobal de Las Casas 30.04 – 15.05.2014

Palenque- San Cristobal de Las Casas 30.04 – 15.05.2014 Dzień 60-75

Z żalem opuszczaliśmy nasz domek w dżungli, jednocześnie byliśmy ciekawi dalszej drogi.

Jeden z tysiąca zakrętów do pokonania

Jeden z tysiąca zakrętów do pokonania

Już jej pierwszy odcinek okazał się horrorem, zwłaszcza dla podgrupy dziewcząt. Wspinaczka do góry bardzo krętymi, bardzo stromymi drogami była nowym wyzwaniem.
Jest zielono, jest gorąco, jest cudownie!

Jest zielono, jest gorąco, jest cudownie!

Do znanych już wcześniej upału i wysiłku fizycznego doszła dodatkowo wysoka wilgotność powietrza. W życiu tak się nie pociliśmy! Nasz wysiłek został jednak wynagrodzony cudownymi widokami.Przejeżdżaliśmy przez prawdziwą dżunglę, mijaliśmy tropikalne rośliny i zwierzęta…Niestety byliśmy również świadkami karczowania lasów pod następne pola kukurydzy…
Ludność Chiapas zwiększa się w dramatycznym tempie. Siedmioro dzieci w rodzinie to norma, a mimo biedy dostęp do medycyny zapobiega epidemiom i zmniejsza śmiertelność wśród lokalnej ludności. Większą ilość osób trzeba jednak wykarmić zwiększając obszar upraw. Spotkaliśmy w drodze naukowców, którzy wieszczą Chiapas katastrofę ekologiczną…
Póki co, Chiapas cieszy oczy soczystą zielenią lasów. Niezliczona ilość rzek i góry musiały zaowocować przepięknymi
Zakochana para pod wodospadem Misol-Ha

Misol-Ha

wodospadami.Takimi jak Misol-Ha czy Agua Azul.Do Misol-Ha dotarliśmy wcześnie, schłodziliśmy się kąpielą pod wodospadem i odpoczywaliśmy resztę dnia. Wieczorem stado małp życzyło nam miłych snów ostentacyjnie przeskakując z drzewa na drzewo tuż przed naszym namiotem. Następnego dnia czekał nas, jak sądziliśmy i jak wynikałoby to z mapy, ciężki, górski odcinek. Pobudka jeszcze przed świtaniem, ryż z tuńczykiem na śniadanie i w drogę! Po 10 km podjazdów rozpoczął się zjazd. Długi zjazd…Zjechaliśmy do wczorajszego poziomu. Nie znosimy takich zjazdów! Wiemy, ze trzeba będzie za nie zapłacić. Tak było i tym razem. Mijając kolejne wioski, po kilkugodzinnej wspinaczce znowu zjechaliśmy…tym razem już na miejsce docelowe – do Agua Azul. To przepiękne miejsce. Są to wodospady spadające do kolejnych wapiennych basenów wypełnionych turkusową wodą. Niestety, pomimo tego, że jest to część parku narodowego nie odczuliśmy jakoś szczególnie faktu,
Agua Azul - panorama druga

Agua Azul – panorama druga

że jesteśmy w miejscu o szczególnym znaczeniu dla Meksyku i Meksykanów. Fakt faktem – do parku za wejście trzeba zapłacić (i tego tu to pilnują), ale dalej za bramą do parku panoszyły się śmieci, samowola 'budowlana’ – budki z pamiątkami powstawiane bez ładu i składu, i restauracyjki wybudowane tam, gdzie właściciel chciał. Co więcej park narodowy (więc zona federalna
Agua azul z góry prezentuje się ładnie ;)

Agua azul z góry prezentuje się ładnie 😉

– własność państwa) pogrodzony został 'prywatnymi’ pomostami i tratwami za dostęp do których trzeba było płacić już do kasy prywatnej. Niestety w tym parku narodowym prócz piękna natury udało się także wyeksponować pokazać najgorszą zaobserwowaną przez nas dotychczas cechę narodową gospodarzy – brak jakiegokolwiek poszanowania własnego środowiska. Nie sądziliśmy, że można aż tak nie dbać o własne dziedzictwo. Z jednej strony oglądaliśmy prawdziwy cud natury, z drugiej widzieliśmy jak ludzie mogą go zaniedbać.
Zbiory palmy olejowej

Zbiory palmy olejowej

Kiepskie nastroje spotęgowała jeszcze rozmowa z hiszpańską ekolog, która przeprowadza tu swoje badania. Degradacja środowiska naturalnego jest po prostu faktem. My zastanawiamy się czy chcemy przedzierać się przez te śmieci dalej na południe, wrócić do uporządkowanej Europy, przenieść się do Kanady lub w jeszcze inną część świata.
Całe szczęście po zmroku pojawiły się świetliki, nieco rozpraszając szare myśli.
Jak to zwykle bywa po nocy przychodzi dzień. Tak było i tym razem. I chociaż zaczęliśmy od wylewnego pożegnania przez hordę bezpańskich psów zamieszkujących w Agua Azul – za które odwdzięczyliśmy im się paroma kamieniami ciśniętymi w ich stronę,(być może brzmi to drastycznie, jednak gdy goni Cię 15 głodnych, warczących i szczekających psów myślisz tylko o tym jak się obronić), to potem było już tylko lepiej.
Zaraz po zrobieniu zdjęcia te pieski przestały być miłe.

Zaraz po zrobieniu zdjęcia te pieski przestały być miłe.


Odcinek trasy Agua Azul – jakieś sioło w pobliżu miejscowości Toma był jednym z najpiękniejszych, które do tej pory przebyliśmy. Złapał nas pierwszy deszcz, jednak przed największa ulewą zdążyliśmy się schronić pod jakimś przydrożnym dachem. W ten sposób, mając widok na doliny mogliśmy obserwować jak chmury obmywały wierzchołki gór „spływając” w dół. Po godzinie deszcz nieco osłabł, wiatr się uspokoił,
Kiedy pada - zwolnij!

Kiedy pada – zwolnij!

więc ruszyliśmy dalej. Pnąc się do góry w ślimaczym tempie dotarliśmy do miejscowości Toma. Nie znalazłszy tu noclegu odbiliśmy w bok od głównej trasy, bo tam oddalony o osiem kilometrów miał być jakichś hotel. Jednak po dwóch zmęczenie wygrało i po uproszeniu gospodarzy rozbiliśmy namiot w przydomowym ogródku, za to z przepięknym widokiem na okoliczne wzgórza. Doszło tu do wymiany barterowej: polskie krówki na świeżo przyrządzone tortille 🙂 . Następnego dnia czekał nas krótki odcinek do Ocosingo. Ocosigno – centrum zapatystów- przed
Najlepsze tortille - zawsze na żywym ogniu.

Najlepsze tortille – zawsze na żywym ogniu.

którym ostrzegają wszystkie wydane w USA przewodniki. Obecność zapatystów zauważyliśmy poprzez jej oznaki werbalne: hasła wypisywane na murach miast i na tablicach przydrożnych: deklaracje niechęci do 'tak zwanego rządu’, oświadczenia o przywiązaniu do ziemi i wyrażenia woli by ty była wyłączną własnością ją uprawiających.
Następne dwa dni to była walka z deszczem i wiatrem. Przedzierając się przez chmury i mgłę osiągnęliśmy najwyższy punkt drogi – 2500 m.n.p.m. ustanawiając przy tym nasz nowy rowerowy rekord. Od tej chwili zaczęło się przejaśniać i do centrum San Cristobal de las Casas wjechaliśmy w pełnym słońcu. To
Na główny placu w San Cris

Na główny placu w San Cris

postkolonialne miasto, oprócz wspaniałego położenia – w dolinie pośród wysokich gór – zachwyca także swoją architekturą – urokliwe uliczki, przepiękne kościoły i parki spodobają się każdemu! W tym przepięknym miejscu spędziliśmy 1,5 tygodnia czekając na przesyłkę ekwipunku turystycznego ze Stanów. W tzw. międzyczasie zwiedziliśmy z pokładu łodzi zielony kanion Sumidero, i osobliwość regionu – kościół w San Juan Chamula. Jest to niezwykłe miejsce, w którym nie można robić zdjęć. W środku panuje półmrok rozjaśniony tysiącem świeczek i charakterystyczny zapach będący mieszaniną igliwia, którym przykryta jest podłoga, i dymu. Nie ma tutaj tradycyjnych ławek. Indianie przybywający z okolicy, ubrani i uczesani w swoje tradycyjne stroje klęczą lub siedzą w grupach bezpośrednio na podłodze. Przynoszą ze sobą w reklamówkach żywe kury i koguty oraz , (o dziwo!) coca
San Juan Chamula - wewnątrz tego niepozornego kościółka dzieją się rzeczy niezwykłe.

San Juan Chamula – wewnątrz tego niepozornego kościółka dzieją się rzeczy niezwykłe.

colę i pepsi w ofierze! Atmosfera panująca wewnątrz jest po prostu nie do opisania! Nie tylko my byliśmy wzruszeni i poruszeni po przekroczeniu progu tej świątyni. Nasze odczucia podzielali w zasadzie wszyscy, z którymi rozmawialiśmy. I nie zmieniają tego nasze wątpliwości co do autentyczności wszystkiego, co tam się działo. Faktem jest jednak że przy wyjściu z kościoła zaczepił nas szaman oferując wszystkie możliwe oczyszczenia za odpowiednią opłatą, mając na uwadze, że jesteśmy już ochrzczeni grzecznie odmówiliśmy. 😉
Z San Cristobal kierowaliśmy się prosto w stroną przejścia granicznego La Mesilla.
Z San Cristobal do Comitan - 15 km zjazd

Z San Cristobal do Comitan – 15 km zjazdu

Dotarliśmy tam po dwóch dniach przecudownej jazdy (zjazdów było więcej niż podjazdów) z przerwą w Comitanie – również pięknym, postkolonialnym mieście i nie tak zatłoczonym jak San Cristobal.
przebytych kilometrów rowerem:
272/2157 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)
złapanych kapci:
0/2 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)