Merida 16.03.-18.04 Dzień 17-48

Katedra w Meridzie
W Meridzie spotkaliśmy wspaniałą parę – Garbi i Erika z Kraju Basków, którzy planują wyruszyć – dla odmiany – rowerami do Ameryki Południowej. Mieliśmy u nich zamieszkać w trakcie trwania naszego kursu hiszpańskiego. Gdy przyjechaliśmy do Meridy gościli u nich inni rowerzyści, Itor i Evelin, którzy na rowerach jeżdżą od pięciu lat!

Świderski w Meridzie
Merida jest cudownym postkolonialnym miastem, z licznymi parkami i klimatycznym centrum historycznym.

A to w Meridzie zamiast numerów domów
Miesiąc tutaj zleciał nam niepostrzeżenie, w sumie to głównie na ciężkiej pracy – uczeniu się języka, głównie w formule jeden na jeden. W dodatku, co weekend, organizowaliśmy sobie wypady za miasto:
Dzibilhaltun i Progreso
Tę wycieczkę urządziliśmy ze względu na równonoc i fenomen astrologiczno- architektoniczny, który można w tym czasie w Dzibilhaltun obserwować. Aby dotrzeć na wschód słońca wyruszyliśmy o czwartej nad ranem. Towarzyszyła nam Basia – szalona rodaczka, która w miesięczną podróż rowerem po Jukatanie wybrała się samotnie.
Wszystko szło zgodnie z planem, aż do momentu dotarcia do bramy strefy archeologicznej, gdzie Przemiły Pan poinformował nas, iż otwierają dopiero o 8, czyli grubo po wschodzie słońca, a fenomen można byłoby oglądać dnia poprzedniego (bo było otwarte i były tłumy), gdyby nie było pochmurno :). Dziś słońce świeciło w najlepsze ukazując geniusz astronomiczny Majów jedynie iguanom, które nic sobie z tego nie robiły…

Dzibilchaltun – nasz własny, słoneczny fenomen
Aby nie zmarnować okazji stworzyliśmy więc swój własny fenomen- dzieło nowożytnych rąk ludzkich 🙂 Przemiły Pan okazał się fotografem i astro-archeologiem, z plecaczka wyciągnął album ze swoimi zdjęciami (my ze swoich wyciągnęliśmy śniadanie) i w takich przemiłych okolicznościach dowiedzieliśmy się, że Dzibilhaltun było jednym z ważniejszych obserwatoriów astronomicznych w świecie Majów. Obserwowano tu nie tylko słońce i ksieżyc, tak jak w Chichen Itza, ale również gwiazdy i planety. Po wykładzie ruszyliśmy w stronę Progreso – miasteczka nad zatoką meksykańską z najdłuższym na świecie betonowym molo.

Plaża w Progreso – najdłuższe na świecie betonowe molo w tle.
My w Progreso znaleźliśmy swoją palmę i cieszyliśmy się urokiem nadmorskiego plażowania w jej cieniu.
Chuburna:
Jednodniowy wypad z Garbi i Nicole na plażę z przystankiem na kąpiel w cenocie. Tam pierwszy raz zobaczyliśmy stada flamingów brodzące w wodzie i pelikany nurkujące w poszukiwaniu ryb. W samochodzie z klimatyzacją , z meksykańskim podkładem muzycznym w tle podróżuje się inaczej…

Chuburna – na plaży
Celestun:
Dziewiećdziesiąt pięć kilometrów w prawdziwym upale (ponad czterdzieści stopni) i słońcu. Pod koniec skończyły nam się zapasy wody i było już naprawdę ciężko. Ale daliśmy radę:) Po rozbiciu namiotu nie mieliśmy jednak siły nawet na kąpiel.

Nocleg w Celestun – dwie palmy od plaży

Zachód słońca tym razem w Celestun

Krokodyl w Rio Celestun

Flamingi w Celestun 2

„Ojo de agua” w Celestun
Droga powrotna do Meridy to, mimo większych zapasów wody i bardzo wczesnego wyjazdu, ponownie droga przez piekło – oprócz standardowego upału musieliśmy zmierzyć się z silnym wiatrem wiejącym nam prosto w twarz..
Izamal
Na wycieczkę do Izamal wybraliśmy się autobusem. Chcieliśmy zobaczyć to niezwykłe, magiczne miasteczko, ale nie chcieliśmy też odkładać naszego wyjazdu z Meridy.
W Izamal znaleźliśmy pozostałości miasta Majów, które było jednym z ważniejszych ośrodków religijnych w okolicy. Główna piramida była ogromna i była miejscem istotnych wydarzeń w życiu duchowym miejscowej ludności. Najprawdopodobniej właśnie dlatego tutaj wybudowano olbrzymi konwent franciszkański, który miał odpowiadać za nawracanie tubylczej i dzikiej ludności na 'prawdziwą” wiarę.
W wyniku tego dzisiaj z zakonnych krużganków można obserwować to, co zostało z największej piramidy, zaś z wierzchołka piramidy można podziwiać widok na konwent (i rozpościerającą się wokół dzicz).
My w Izamal byliśmy pod koniec okresu suchego, więc widok nie był tak imponujący jak na przykład w grudniu, gdyż drzewa straciły większość liści. Okoliczni rolnicy wykorzystywali brak opadów i wypalali kolejne połacie lasów. Unoszący się dym nadawał okolicy nieco surrealistyczny widok.
Samo Izamal jest niesamowitym miejscem – wszystkie budynki tutaj, na czele z konwentem pomalowane są na żółty kolor, bez charakterystycznej, również i dla krajobrazu polskiego, baneromanii, co stanowi ciekawy wyjątek od przekolorowych zwykle miast Meksyku.
Ostatni dzień w mieście (Wielki Czwartek) spędziliśmy na szykowaniu się do dalszej drogi, dokupywaniu ekwipunku i uruchamianiu tegoż bloga. Kolacją w knajpce pożegnalismy się z Merida.
przebytych kilometrów rowerem:
629/1240 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)