28.03.2014 Dzień 1 Warszawa – Cancun
Lekko zmęczeni wysiedliśmy w Meksyku, który przywitał nas zapachem zbutwiałej wilgoci, temperaturą powyżej trzydziestu stopni i długimi kolejkami do odpraw celnej i bagażowej. Patent Kuby sprawdził się znakomicie, – rowery dotarły całe, wystarczyło je skręcić, przebrać się…i w drogę.
Jako że zrobiło się dość późno zdecydowaliśmy się (po konsultacjach z lokalsami) na jazdę autostradą.
Musieliśmy dotrzeć do mieszkania pary z Couchsurfingu – Monstre i Mistry oddalonego o około trzydzieści kilometrów. Po godzinie jazdy zrobiło się ciemno i w ten sposób już pierwszego dnia rady polskiego konsula poszły w zapomnienie. Lekko wystraszeni ale i podekscytowani trafiliśmy na miejsce…a tam oprócz gospodarzy spotkaliśmy koleżankę z samolotu (Beyę)! Jak to możliwe? Cancun to miasto wielkości Warszawy! Po krótkich rozmowach, zakupach i prysznicach poszliśmy spać na podłodze w jadalni.
01.04.2014 Dzień 2 Cancun – Isla Mujeres (Wyspa Kobiet)
Kubuś spał świetnie, ja natomiast obudzona o 3 nad ranem krzykami ptaków przewracałam się z boku na bok i myślałam. Cancun w języku Majów znaczy „gniazdo węża”- podobno ze względu na kształt laguny dookoła której rozpościera się zabudowana hotelami czysto turystyczna część miasta. Cancun ma dopiero 40 lat – jego intensywny rozwój rozpoczął się po zamrożeniu stosunków USA – Kuba. Spragnieni słońca, pięknych, białych plaż oraz obsługi w przystępnych cenach Amerykanie i Kanadyjczycy zostali zauważeni przez Meksyk i rok po roku zamurowywano kolejne kilometry plaż (bo Bahamów im za mało)…
No ale czas na śniadanie! A w Meksyku jedzenie to nie tylko fizjologia! Ja wyjęłam jajka, Beya dodała do nich biały ser, a Mistre zrobiła pastę fasolową…
Na wyspie skorzystaliśmy z informacji i masek do nurkowania naszych meksykańskich znajomych ,-znaleźliśmy opisywaną przez nich plażę i bez opłat za wypływanie w morze mogliśmy podziwiać podwodne karaibskie życie.
Chcieliśmy zobaczyć ruiny ważnego niegdyś ośrodka kultu – sanktuarium Ixchel – patronki i bogini kobiet. Przyjazd rowerami był idealnym rozwiązaniem – 15 km tam i z powrotem pozwoliło szybko, ale z bliska przyjrzeć się wyspie .
Na promie, już w drodze powrotnej zaczęliśmy instynktownie poszukiwać cienia. W domu już wiedzieliśmy co będzie piekło i bolało – stopy, dłonie, nosy i brody :). Tak to okazało się, że bardziej niebezpieczne od miejscowej mafii narkotykowej i złodziei jest tutejsze tropikalne słońce. Filtr 50 to za mało jak na nasze wysmagane norweskimi wiatrami ciała 🙂
02.04.2014 Dzień 3 Cancun
Dzisiaj śniadanie zaplanowała Mistre, więc na stół wjechały placuszki z „masa” (ciasto z mielonej kukudzy z której robi się tu wszystko – w zależności od kształtu, grubości i dodanych do tego farszów i sosów nazywa się to inaczej). My dzisiaj jedliśmy masę uformowaną na kształt miseczek, do których nałożono farsz z ciemnej fasoli. Do tego salsa z avokado, pomidorów i chili. No i oczywiście ciepłe tortille!
Po śniadaniu z całą rodziną i Beyą udaliśmy się w stronę centrum. My z koleżanką wysiedliśmy na lokalnym ryneczku, a potem ruszyliśmy w stronę plaży, gdzie w cieniu palm oddawaliśmy się błogiemu lenistwu.
przebytych kilometrów rowerem:
82/82 (w dniach powyżej/łącznie)