Dzień podroży 270-285
Jak w poprzednim wpisie wspomnieliśmy – nadszedł czas by opuścić wygodne La Paz i pokręcić trochę korbami po Alitplano. Podarowaliśmy sobie dwudniową mękę wspinania się z centrum na chlubnie noszące miano „Mordoru” przedmieścia La Paz , jak również późniejszy rajd przez nie. Wybraliśmy się więc bezpośrednio autobusem do miasta górniczego Oruro. W nim spędziliśmy dzień na zwiedzaniu muzeum- kopalni i czekaniu na parę znajomych – Katalończyków Marię i Adrię. Razem ruszyliśmy w stronę Salaru Uyuni (takiego sezonowo wyschniętego słonego jeziora). Droga do niego była długa i wiodła duktami stopniowo pogarszającymi swoją jakość.
Tam dowiedzieliśmy się, ze do Uyuni – miejsca gdzie zamierzaliśmy złapać oddech po przebytej drodze wiedzie nowa, jeszcze ciągle wykańczana droga. Radość z jazdy super droga minęła, gdy rozpędem wzięliśmy także odcinek świeżo pokryty emulsja asfaltowa – i tak własnie na grubą warstwę soli oblepiającą nasze rowery dodaliśmy jeszcze warstwę asfaltowej polepy. By kontynuować jazdę musieliśmy obrać nasze opon z asfaltu, który oblepił je tak skutecznie , ze uniemożliwił obracanie kol. I tak bogatsi o kolejne doświadczenie dotarliśmy do miasta Uyuni, gdzie po kąpieli rowerów i sakw, mogliśmy spocząć.
Nie odpoczywaliśmy za długo – ot tak w sam raz żeby tylko się najeść, pooglądać oparzenia skory i oprać sie. Po tym ruszyliśmy na trzydniowy tour – wycieczkę zorganizowana – po południowo-zachodnim skraju Boliwii. Region ten obfituje w piękne miejsca, niestety jest niedostępny dla naszych rowerów – z szosowymi oponami. Trzy dni minęły naszej, ciągle czteroosobowej grupie, niezwykle szybko i chyba zbyt intensywnie. Ciągłe skakanie z jednego miejsca – na drugie nie dało nam czasu, by się nacieszyć jego pięknem w tempie właściwym dla turysty rowerowego: posiedzieć kilkadziesiąt minut, przygotować i zjeść w miejscu pieknym posiłek, a najlepiej spędzić wieczór i ranek… Ale nie narzekamy, cieszymy się ze udało nam się zobaczyć Salar (po raz wtóry), przepiękne jeziora, barwione na przemian minerałami i algami, piękne formy skalne – obrobione surrealistyczne przez wiatr, wulkany, pustynie, pustynie, pustynie, pustynie, a także gorące źródła (włączając kąpiel w nich), gejzery i rezerwat flamingów. I tylko trochę szkoda, ze to wszystko przeleciało nam w tempie pędzącego po pustynnej drodze Land Cruisera.
Po trzech dniach powróciliśmy do Uyuni, następny dzień spędziliśmy na opierunku i planowaniu podboju Argentyny. O sposobie realizacji tego planu dowiecie się. Niebawem. 🙂
przebytych kilometrów rowerem:
460/6613 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)