Dzień 76 – 97
Gwatemala przywitała nas chmurami i deszczem – pokonując kolejne kilometry pośród mgły i wilgoci, jednocześnie wspinaliśmy się coraz wyżej. Co jakiś czas, przez krótką chwilę – przez wyrwę w chmurze mogliśmy obserwować jednak cudowne widoki. Drogę rozweselałynam zawsze głośne chicken-busy – dawne amerykańskie autobusy szkolne służące na tych szerokościach geograficznych jako środek transportu średniego zasięgu, zawsze pięknie odmalowane, zawsze blisko przejeżdzające obok nas.
Zmęczenie kilkudniową wspinaczką rowerową wzięło górę i pierwszą noc w Gwatemalii spędziliśmy podrzędnym 'gościńcu’ jakieś czterdzieści kilometrów od Huehuetenango. Do Huehuetenango, w którym czekał na nas Arturo dojechaliśmy nazajutrz, już w pełnym słońcu.

Huehuetenango – saturday night fever (prolog) z Warmshowersami
Żartem-śmiechem ale Gwatemala jeszcze dobrze pamięta wojnę domową.
30 lat po konflikcie kraj zmaga się nie tylko z problemami z narkotykami, przemocą i biedą, ale także z konfliktami o ziemię. Jeden z domowników pracuje jako rozjemca takich konfliktów z ramienia rządu. Według niego w regionie Huehuetenango czterdzieści procent mieszkańców – głównie tych mieszkających w wioskach wysoko w górach nie ma dostępu do bieżącej wody i elektryczności – proste rolnictwo bazujące na sile ludzkich mięsni stanowi utrzymanie lokalnej ludności. Dobry kawałek ziemi lub lasu to być albo nie być dla rolników. W czasie wojny, kiedy duża część ludności uciekła, szukając schronienia w okolicznych państwach, sąsiedzi uprawiali opuszczone pola. Po powrocie emigracji własność nie jest już taka oczywista, a spory ciągną się do tej pory…
Nasza dalsza droga wiodła do San Cristobal Totonicapan. Na tej trasie, akurat w środku naszej przerwy obiadowej pomiędzy jednym jajkiem na twardo, a drugim przeżyliśmy nasze pierwsze trzęsienie ziemi.

San Cristobal Totonicapan – na chwilę przed wjazdem do miasta

Sa Cristobal Totonicapan – magiczny domek w ogrodzie Carla

Lago Atitilan i wulkany – tyle ich było widać

Lago Atitlan – spacerujemy siedząc

Gwatemala – górska droga – skarpa z gliny tłumacząca częstotliwosć lawin ziemnych

Antigua Guatemala – ulica
Z Antiguy wyjechaliśmy w stronę Salwadoru trasą 'nadmorską’, gdzie ledwie po przejechaniu linii wulkanów przywitał nas, tak dawno już nie odczuwany (ostatnio to chyba w Palenque – czyli więcej niż miesiąc temu) tropikalny upał. Na szczęście pierwszy dzień drogi to był gównie zjazd, podczas którego udało nam się przez krótką chwilę zaobserwować szczyty wulkanów otaczających dolinę w której spędzaliśmy ostatnie trzy dni. Po noclegu w przydrożnym hotelu i minięciu niebezpiecznego (czego nie byliśmy do końca świadomi) – z uwagi na częste napady regionu dotarliśmy do granicy z Salwadorem. żałujemy trochę, że pora (deszczowa, więc pochmurna) w której przyszło nam zwiedzać ten piękny region nie pozwoliła nam w pełni cieszyć jego walorami, przynajmiej wiemy już ciut więcej gdzie i po co tu wracać….
przebytych kilometrów rowerem:
468/2625 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)
złapanych kapci:
2/4 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)