Patagonia centralna (10.02-10.03.2015)

Dzien podrozy 348-378
Z Cholili (to znaczy z kościoła parafialnego Immarticulada Concepcion) trudno nam było wyjechać, jak to zwykle bywa z miejscami spokojnymi i wygodnymi. Wyruszyliśmy jednak w niezmiennym kierunku- na południe.Ostatnim celem jaki sobie postawiliśmy w naszej podróży „przedsie” było zażycie,w możliwie dużej mierze, legendarnej Carretera Austral. Nim dane nam było wjechać ponownie do Chile – tym razem w celach turystyczno – krajoznawczych, musieliśmy przeprawić się przez PN Los Alerces. I nie uwierzycie co się tam stało. Utknęliśmy.

Pierwszy (w tym dniu) Polak na szczycie El Alto Petizo

Pierwszy (w tym dniu)Polak na szczycie El Alto Petizo

Znowu. Na początku zatrzymał nas bajeczny trekking na Alto Pestizo i regeneracja nóg odzwyczajonych od chodzenia (po górach). Później nasz marsz na południe został spowolniony przez zażywanie pięknych, górskich krajobrazów, malujących się ponad taflami krystalicznie czystych jezior.
Na carreterze austral

Na carreterze austral

Pobyt uprzyjemmiło nam zawarcie znajomości z parą Aregentyńczyków z Trelew (niezgadniecie – przemiłych). Podratowali oni nas w kryzysie prowiantowym, zaoferowali wspolne przejażdżki RIBem po jeziorach. Przez wrodzoną grzeczność nie byliśmy w stanie odmówić. I zostalibyśmy pewnie w parku „Los Alerces” na zawsze, gdyby nie wygonił nas z niego głód. Głodu nie zaspokoiliśmy też w sąsiadującej z parkiem miejscowości Trevelin. Wszystko z winy braku kompatybilności naszej jedynej karty bajkomatowej z jedynym w mieście bankomatem. Zatem rozsądnie gospodarując makaronem i czosnkiem udaliśmy sie w stronę Chile, kampując na pastwiskach i kąpiąc się w rzece.
W Chile tuż za granicą uzupełniliśmy zapasy prowiantu i ruszyliśmy na podbój Carretery Austral. Bój był to ciężki. Czychały na nas kolejne jeziora, które gościnnymi plażami pozbawiały nas możliwości dalszej jazdy. Z pomocą przyszła nam kanadyjska biciturystka – Celine- z którą przez kilka kolejnych dni jechaliśmy razem, wzajemnie się dyscyplinując. I fajna była to jazda, bo bez pośpiechu. I chyba jako jedni z ostatnich mieliśmy szansę przejechać Carreterę Austral , kiedy to jazda po niej była jeszcze dość dużym wyzwaniem. Na większości odcinków nieutwardzonych (z arg. ripio) odbywały się mocno zaawansowane roboty budowlane zmierzajce do wyasfaltowania drogi. No cóż- nieutwardzonych dróg w Patagonii rowerzystom nie zabraknie. Ważne jest to, że ludzie tam mieszkający będą żyć wygodniej. Kamieniem milowym w naszej podróży przez carreterę Austral okazał się przystanek w miejscowośco La Junta. Przypieczętowaliśmy tam nasz plany powrotu zakupem stosownych biletów lotniczych. I nastał smutek wielki. Przez parę następnych dni nie mogliśmy sobie wyobrazić jak tu się cieszyć wolnością skoro zostały jej tylko cztery tygodnie. Ale czuliśmy też wystarczające zmęczenie podróżą i perspektywa spotkania z bliskimi osładzała nam wizję powrotu. ).
Lunch pod Cerro Castillo (Gora Zamek)

Lunch pod Cerro Castillo

Niemniej jednak, choć znając datę powrotu, pedałowaliśmy dość ostro. I tak pędziliśmy przed sie, świętując w Bosque Encantada rok w podróży. Tam też wspięliśmy się nad jezioro nad którym górował lodowiec. Dotarliśmy do Villa Cerro Castillo. To tu postanowiliśmy zakończć naszą podróż. I nawet niebo zaczęło płakać. I płakało przez dwa dni, by dnia trzeciego umożliwić nam trekking na punkt widokowy pod Cerro Castillo (Gorę Zamek I nie wiemy do dziś czy to z powodu pięknych, ostrych, granitowych grzbietów, czy z radośći z powrotu, czy to z żalu za młodością, która wraz z tym spełnieniem młodzieńczego marzenia przechodzi na stronę „zasię”, ale stało się: łzy zakręciły się w oczach. A chwilę po tym spłynęły po polarze. My, w wilgotnych polarach zeszliśmy w dolinę rzeki Ibanez i dalej, przez Port Ibanez, promem do Chile Chico, by powrócić do ojczyzny Diego Armando, Leo, Franciszka i suchych patagońskich wzgórz.
Leaving Chile

Leaving Chile

To tam, między Los Antiguos, a Perrito Morreno świętowaliśmy dziesięciotysięczny kilometr naszej drogi przedsie. I to tam, na zachodnim brzegu jeziora Buenos Aires spędziliśmy naszą ostatnią noc w namiocie. A dalej? Dalej to już poleciało: autobusem do Comodoro Rivadadia i następnym do Buenos Aires. A co się działo w BA napiszemy Wam niebawem, jak pobyt w nim zakończymy. Już z Polski znaczy się.

przebytych kilometrów rowerem:
846/1022 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)