Salwador i Honduras 06.06.2014-18.06.2014 Dzień 98-110
Przed Salwadorem i Hondurasem przestrzegało nas wiele osób – na terenie tych krajów działają liczne gangi młodzieżowe. Śmiertelne skutki ich działalności można obserwować w lokalnej prasie. Stąd też po przekroczeniu granicy gwatemalsko – salwadorskiej wzmogliśmy naszą czujność bacznie obserwując, czy zza kolejnego pola trzciny cukrowej nie wyjdzie uzbrojona po uszy banda. Stało się coś przeciwnego – Salwadorczycy zachwycili nas swoją gościnnością i bezpośredniością. Co ciekawe, prawie każdy mijany przez nas salwadorczyk witał/żegnał nas jakimiś pozdrowieniem w języku angloamerykańskim. Większość dochodu w tym małym państwie generują pieniądze przesyłane przez salwadorczyków z USA lub Kanady! W zasadzie w każdej rodzinie są emigranci – legalni i nie…Coś mi to przypomina nasze podwórko…;) Upał, wilgoć przypominały nam jednak, że nie jesteśmy w Polsce, tylko w tropikach – na dodatek bliziutko oceanu!

Pierwszy widok na Pacyfik.

Magda i taaaaka ryba!
Naszym następnym celem były okolice Chirilagua, gdzie czekał na nas Jose z rodziną. Po noclegu w Zacatecoluca wyruszyliśmy przed siódmą,

Magda i wulkany
Następnego dnia Jose zabrał nas na rynek w San Miguel, a w drodze powrotnej zajechaliśmy na plac budowy jego przyszłego domu. Tam właśnie skończono prace, więc wszyscy pracownicy zostali poczęstowani obiadem ugotowanym przez Mari – żonę Jose. Na koniec okazało się, że wszyscy pracujący to jej rodzina mieszkająca w wiosce w lesie. Wiodła tam kiepska leśna droga, którą pokonaliśmy jadąc na otwartej pace samochodu dostawczego – lubimy to!
Jose w wieku jedenastu lat razem z rodzicami wyemigrował do Kanady.

Jose, jego rodzina i my.
Niestety, być może właśnie prze te liczne sugestie, tak właśnie odebraliśmy skrawek tego państwa przez który przejechaliśmy. Mijaliśmy sklecone z blachy i desek „domy”, a spotykani ludzie nie uśmiechali się tak często jak Ci w Salwadorze. Z trzeciej strony nie wiem czy tak łatwo znaleźć w sobie siłę by pozdrawiać radośnie każdego zadowolonego z siebie i tego co robi turystę, wiedząc, że samemu dużo dalej niż własne sioło być może nigdy nie pojedzie. Spotkaliśmy też parę osób, które Honduras zachwalają… no cóż – może jeszcze kiedyś tu wrócimy, żeby zmienić to pierwsze wrażenie na lepsze.
Dojechaliśmy do miejscowości Choluteca, tam przenocowaliśmy, a następnego dnia ruszyliśmy w stronę granicy z Nikaraguą. Po drodze spotkaliśmy dwóch japończyków jadących z Alaski

Japońscy cykliści z Otake napotkani w Salwadorze
przebytych kilometrów rowerem:
503/3128 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)
złapanych kapci:
2/6 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)