Argentyna polnocna (10.12 – 09.01.15)

Dzień podroży 285-316
Jak juz pisalismy, postanowilismy rozstac sie z Boliwia. Rozstanie bylo nagle – autobusem do Tupizy.

Wejscie do Doliny Skrzatow

Wejscie do Doliny Skrzatow

Z tamtad po zwiedzeniu Doliny Skrzatow (mylnie wzieta za Doline Los Machos – z fallicznymi formami skalnymi) ruszylismy w strone przygranicznego Villazon. W ostatnim dniu Boliwia zegnala nas silnym wiatrem, buro-chmurnym krajobrazem i brzydkim jak noc listopadowa przygranicznym miastem Villazon. Trafila nam sie tez dosc powazna awaria technniczna – pekniecie obreczy – ktora urozmaicila kolejne dni o jazde bez jednego z hamulcow. Wjechalismy wiec do Argentyny. Dala nam ona chwile wytchnienia: ucieszylismy sie rzeczami wielkimi jak kolorowe doliny (Quebrada de Huamauaca), usmiechnieci do nas ludzie, zielenia, a takze malymi jak mniejsze ilosci smieci na ulicach, wywieszone ceny w sklepach, konserwy miesne. Usuniecie usterki technicznej zatrzymalo nas na dwa dni w San Salwador de Jujuj, a hostel w Salcie z kuchnia w ktorej moglismy przyrzadzic sobie przysmaki z wolowiny zatrzymal nas na trzy dni. Pomknelismy dalej na
Kapliczka Gauczo Gil

Kapliczka Gauczo Gil

poludnie. Wigile dane nam bylo spedzic w Cafayate. Wigile – jak caly rok – bez domu, bez rodziny, z przypadkowymi ludzmi (choc bardzo milymi i sympatycznymi). Przy stole wigilijnym zaopatrzonym po argentynsku w pieczone miesa, kaszanke i wino zasiedlismy wiec z Argentynczykami, Francuzami i Izraelitami. Upal popedzil nas dalej. Pustynne krajobrazy, skwar i wiatr sprawily, ze niechetnie wyjezdzalismy z najmniejszych nawet miescin, gdzie zawsze bylo jakies drzewo (lub parasol lodziarni) dajace cien. Noce spedzalismy w campingach (w polnocnej Argentynie chyba kazda gmina taki ma).Te sylestrowa rowniez.
Choinka na pustyni

Choinka na pustyni

Natchnieni przez pewnego goleniowskiego fana sportow samochodowych spedzilismy dzien na kibicowaniu rajdowi Dakar. W trzystatrzynasty dzien podrozy, a trzeci dzien rajdu wiwatowalismy rankiem wszystkim motocyklistom i quadowcom, a pozniej, juz z drogi (bo tego dnia sie nie scigali) zalogi samochodow i ciezarowek. Od tego dnia jechalismy juz razem z Tiegszem,- przemilym Holendrem. Dojechalismy wiec w trojke legendarna „Ruta 40” do San Juan. Tam stwierdzilismy, ze pustynia i upal dostarczyly nam wystarczajaco duzo przyjemnosci i dalsza jazda w takich warunkach przyjemna juz by nie byla. Postanowilismy dalej uciec do Patagonii, do Nauquen, dobre kilkaset kilometrow na poludnie. O dalszej drodze, juz w Patagonii niebawem…


przebytych kilometrów rowerem:
1614/8227 (w dniach opisanych powyżej/łącznie)